wtorek, 23 września 2008

Szybki powrót do Sapanty...

... bo jakoś mi się nie pisało, a przecież o tym miejscu warto. Bardzo.

Moje dwie prace, jakby nie patrzeć naukowe, na temat twórczości Fridy Kahlo i Diega Rivery, wydały mi się smutnym żartem po zobaczeniu Sapanty po raz pierwszy w maju tamtego roku. Nie dałam wtedy rady napatrzeć się do syta, bo przed oczami błąkało mi się widmo mojej piesy podróżniczki wyjącej w samochodzie, co skutecznie zatruło mi odbiór, tak więc w tym roku musiałam nadrobić zaległości i oczywiście zarazić tym i owym Fredro.

Cerkiew w remoncie - nieco zmienia swój kształt. Kilka nowych pomników, kilka starych w trakcie renowacji. Kiczowate krzyżyki kupuje się przy wejściu, a nie przed drzwiami świątyni, jak dawniej. Żebracy siedzą, jak siedzieli. Psychicznego w fikuśnym kapelutku brak, a szkoda, wprowadzał niezłą atmosferę. Trzej robotnicy pochyleni nad dołem tylko w zamyśle oddani są pracy - w rzeczywistości próbują łyknąć co nieco z butelczyny schowanej za pazuchą. Klimat Cimitruli Veseli, jak sama nazwa wskazuje...

Tylko w jednym miejscu na świecie znajdziecie takie nagrobki. Od wielu lat ich wykonywaniem zajmuje się jedna rodzina, osiedlona w Sapancie, a na cmentarzu są chyba tylko trzy czy cztery tradycyjne pomniki, prawdopodobnie na wyraźne życzenie spoczywających tam osób. Skojarzenia ze sztuką meksykańską nie są przypadkowe - pojmowanie śmierci w kulturze Meksyku oraz w folklorze Maramuresz jest praktycznie jednakowe - występuje jako element codzienności, nie jest misterium, a raczej kolejnym etapem, zaś zmarli są wciąż obecni wśród ludzi, którzy chcą ich pamiętać. W Coyoacan do dziś lepią cukrowe czaszki, zdobione w ten sposób, by kojarzyły się z konkretnym zmarłym - dzieci wyżerają je z prawdziwym zamiłowaniem; zaś tu, w Sapancie, upamiętniają bliskie osoby tak, jak kojarzyły się za życia, nie stroniąc od ckliwego wyidealizowania, jak również od lekkiej ironii, czy kpiny, a czasem nawet odwetu.
Miłego odbioru. Muka;)














Brak komentarzy: