środa, 10 września 2008

Brasov

Dzisiaj Brasov - kolejny dzień naszej podróży w głąb Rumunii. To już Transylwania, zaczęły się góry, zmieł się nieco klimat i krajobraz. Jeszcze wczoraj było gorąco, nie do zniesienia, dziś raczej chłodnawo. Zimne noce, chłodne poranki. Przed nami góry. Potem morze. Wszystkiego po trochu.
Ale wróćmy na chwilę do tego co już było...

Sapanta słynie z wesołego cmentarza, aczkolwiek nie tylko cmentarz jest wesoły:


I znowu w drogę. A droga z Sapanty jaka jest każdy widzi... I tu miał być film, ale się nie chciał wrzucić. Się wrzuci później.

W Baia Mare, gdzie udałyśmy się z książkami dla Dana od Tomasza, rzuciło nam się w oczy kilka rzeczy, m. in.:


Dzięki uprzejmości Dana zwiedzałyśmy muzeum, potem oczywiście pamiątkowa fotka z ekipą.



Potem znowu w drogę, z przerwą na obiad na stacji benzynowej. Może niezdrowo, ale za to z tubylcami.

Droga, droga...


Do Cluj-Napoca dotarłyśmy już po ciemku. Nie bardzo mogłyśmy trafić na camping, nie zauważyłam dość dużego znaku (spodziewałam się nieco mniejszego i być może stąd problem, ale jak to mówią tylko winny się tłumaczy), a potem dojechałyśmy prawie do Turdy, bo odcinek między Cluj a Turdą jest drogą szybkiego ruchu, w dodatku odnowioną, więc nie za bardzo było gdzie zawrócić. Ale dzięki temu błądzeniu zobaczyłyśmy miasto z lotu ptaka praktycznie, nocne światła robiły niesamowite wrażenie, na zdjęciu nie wygląda to jednak zbyt spektakularnie...


Camping Faget, bo tam nocowałyśmy ma dość typowy komunistyczny charakter, łącznie ze wspólnymi prysznicami i toaletą, gdzie były pasikoniki wielkości krowy... Brrrrrr... No i restauracja...


byłyśmy o 21 i jakoś nie była czynna:/

Rano w Cluj-Napoca obowiązkowa kawa w fashion tv kawiarni, skąd pisałyśmy poprzedniego posta.


a później zwiedzanie miasta, trochę na własną rękę, między innymi muzeum historyczne (a co, mnało nam było !!)

łapanie klimatu

i podziwianie plątaniny przewodów (niesamowite toż to cudo!)


a potem wycieczka z Sote i Roxy, którzy oprowadzili nas i poopowiadali trochę o zabytkach i historii, nie tylko Cluj ale również Macedonii:) Między innymi - lustrzana zabudowa na ulicy należącej do dość zamożnej rodziny


oraz świeżo odnowiona i dopiero co otwarta fontanna z przeraźliwie głośną muzyką...


No i oczywiście na koniec wycieczki zabrali nas do pubu Insomnia - bardzo sympatyczne i klimatyczne miejsce



Przed wyjazdem z Cluj-Napoci jeszcze durne zdjęcie, obowiązkowo:


i w drogę do Turgu Mures. W Turgu Mures bardzo miło spędzony czas, cały dzień, dwie noce, więc można było na luzaka pozwiedzać i dla Fredro nowość - wypić piwko!!

Na początek katedra prawosławna:



Potem spacer ulicami miasta i kilka ciekawostek, np. idealny samochód dla Diunki:


my, sprzed 18 lat...


Cyganki, piękne i kolorowe. Bo Turgu Mures to takie na pół cygańskie miasto:



Tak ogólnie miasto, jak miasto... Ale swój klimat ma.


Przed drzwiami kolejnego kościoła - Dianka mówi - tam ptaszek leci...!


i znowu ptaszek... co za miasto??? Same ptaszki tu latają!


i przygłupawa sesja wspólna:


Po południu złapała nas burza, więc było piwko w cygańskiej knajpie:


a ja korzystając z okazji mogłam wreszcie oddać się czytaniu kwietniowego numeru Dialogu... lepiej późno niż wcale...


Potem był obiad, pyszny, oczywiście tu popis umiejętności kulinarnych Dianki:


No i starczy może na tę chwilę. Kolejna odsłona wkrótce.

Brak komentarzy: