piątek, 19 września 2008

Istambuł

Witamy ze słonecznego dziś Istambułu!!!! Właśnie ruszamy w drogę powrotną, żeby przed zmrokiem znaleźć się w Bułgarii.

Nasza podróż do Turcji okazała się nieco trudniejsza, niż przypuszczałyśmy, po pierwsze stan nawierzchni na trasie prowadzącej do granicy bułgarsko-tureckiej pozostawia wiele do życzenia (dziura na dziurze), po drugie sama granica to jakaś mega porażka (7 bramek, odsyłali nas od jednego okienka do drugiego i ogólnie potraktowali jak idiotki, ale dałyśmy radę!). Po trzecie na granicy zaczęło coś stukać w samochodzie. Mam nadzieję, że tylko tłumik się obluzował na tych dziurach i nie jest to nic poważnego, ważne żebyśmy dojechały przynajmniej do Bułgarii, tam się najwyżej skorzysta z Assistance ( w końcu nie po to płaciłam 144 zł, żeby teraz się martwić...).
Droga, a raczej jej brak od granicy tureckiej nieco nas przeraziła, nie dość, że była mgła i zaczynało padać, do tego stukanie i żwir najprawdziwszy na zmianę z utwardzonym piachem... Bosko.
Wjazd na autostradę oznaczał dla nas również wjazd w strefę potwornej burzy, nie dało się za bardzo podgonić straconego wcześniej czasu, max 100 km/h bo nic prawie mimo wycieraczek na najwyższym biegu, nie było widać. Męczarnia. Burza skończyła się bardzo nagle, jakby ktoś nożm uciął, potem już było słonecznie aż do wjazdu do miasta. Tam kolejny stres - bramki na austostradzie, większość automatycznych, trzeba było znaleźć jakąś gdzie można płacić gotówką. Turcy zajeżdżający sobie drogę, robiący co im się żywnie podoba... Udało się.
W Istambule zero oznaczeń na Sultanahmed, nie wiedziałyśmy gdzie zjechać z austostrady i się wpakowałyśmy na most wiodący przez Bosfor. Po drugiej stronie powitała nas tabliczka "Welcome to Asia". Więc możemy powiedzieć, że jednak dotarłyśmy do Azji. Cudnie. Zjechałyśmy pierwszym zjazdem, w nadziei na stację beznyznową, gdzie kupimy mapę. I tu kolejny stres - nikt nie mówił po angielsku. Znalazłyśmy się nagle na przedmieściach Istambułu, w nocy, bez planu miasta. W końcu udało się namierzyć stację, zdobyć rzeczony plan (z braku lirów, dostałyśmy za darmo), potem godzina krążenia po dzielnicy, wielkiej jak cały Lublin, żeby z niej wyjechać. Udało się!! Po dwóch godzinach dotarłyśmy na Sultanahmed, znalazłyśmy jakiś hotel (dzięki poświęceniu Dianki, która wysiadła z samochodu, choć lało jak z cebra, znowu - burza przyszła za nami). Potem kolacja i spać. Padłyśmy ze zmęczenia.

Od rana piękna pogoda, przyjazne miasto, zwiedzanie, zakupy. Pięknie. Wieczorem tańczący derwisze i ramadan na żywo. Ale o tym pewnie dziś wieczorem, albo jutro. Teraz w drogę, bo granica przed nami... Aż się boję...;)

A to my, obchodzące ramadan:)

Brak komentarzy: