poniedziałek, 29 września 2008

czwartek, 25 września 2008

Droga, droga i jeszcze raz droga

Przed wyruszeniem w stronę domu, jeszcze krótkie zwiedzanie Timisoary:

Ktoś się w końcu zdecyduje zważyć?? O jest chętny!

Piata Uniri - nazwa już nam znana, tutaj trochę przypominający nasz Zamość i już nie tak majestatycznie nadmuchany jak w Bukareszcie

Nie może zabraknąć naszego ulubionego gatunku znaków - kto zna taką miejscowość jak Selgros??

Jak by to było, gdybyśmy nie trafiły na tradycyjne rumuńskie roboty drogowe... wyjazd z Timisoary - jakaś godzina

I wreszcie Hungaria. Piękne drogi, płaskie jak stół, wylizany niemal asfalt, prześliczne, idealnie czytelne oznaczenia. Sama przyjemność. Tylko, że ciągle jedziemy, piątka zapięta non stop i nic się nie dzieje...

Przerwa rekreacyjno-obiadowa w Miskolcu. Pierwszy w naszej karierze raz w McDonaldzie. Nie ma się czym chwalić w zasadzie...

I niby, że finalnie, moje ukochane Koszyce. Jakieś 600 km za nami, jest godzina 22:00. Pytanie: Zostajemy na noc? Diu mówi: Nie ma sensu, przecież w Kra mamy nocleg za darmo. Hmmm... Więc szybka decyzja - idziemy się przejść po starówce, żeby sprawdzić czy się tam dużo zmieniło i przywitać się z moją ukochaną katedrą.

23:00 - niektórym zaczyna już odbijać. A jechać trzeba dalej.

Więc jeszcze zakupy o północy. No bo jak można nie przywieźć słowackiej Demanovki, czy Groga, czy choćby jednego Kelta??

Wjazd do Polski i od razu zaczyna padać. Droga wygląda tak (a raczej nie wygląda wcale) i to przy długich światłach... Masakryczne 3 godziny - ślisko, mokro, wąsko, ciemno, głucho. I spać się chce. Diu prawie zjeżdża z gorączki, mnie boli gardło, ale się nie przyznam, o nie! Nie ma mowy, żadnego chorowania. Jedno siedlisko zarazków w samochodzie wystarczy w zupełności.

Nie spać, zwiedzać! Na stacji benzynowej za Nowym Sączem zadeptałyśmy panu świeżo umytą podłogę. Zasugerował, że możemy teraz my umyć. Odmówiłyśmy delikatnie i znowu do auta. Nogi cierpną, więc zmiana spodni. W dresie o niebo lepiej. Pogoda dalej pod psem. Jest 2:30.

I w końcu upragniony Kraków. 734 km w 13 godzin, włączając w to zwiedzanie Koszyc, oraz 3 przerwy na zakupy i jedną na obiad. O 4:30 lądujemy w domu, zabieramy tylko torby, nie wiem po co niosę na górę wino, zamiast wyjąć go i zostawić. Obie jesteśmy ciężko nieprzytomne. Szybciutko do łóżka i zjazd.

Rano nieco lepiej, choć nadal niewyspane. Porządki komputerowo-zdjęciowe, śniadanie, podział łupów. Herbatka, prawdziwa Japan Genmaicha i francuskie tosty.

A ja znowu muszę jechać... Mamo, jeszcze chwilkę... I jakaś ryba się do mnie przykleiła...

Srebrna szczała na Starowiślnej, w całej okazałości. Nie mogło zabraknąć "taniego węgla"...

Hop siup, 4,5 h i wreszcie w domu. Wybrałam chyba jedną z możliwie najgorszych dróg - przez Sandomierz. No i tradycji stało się zadość - roboty drogowe, deszcz, milion ciężarówek do wyprzedzenia. Ale się udało i jednym kawałku (a właściwie w dwóch kawałkach - ja i s.s.) dotarłam do domu.


Aż trudno uwierzyć, że to już koniec. Chciałoby się jeszcze tak podróżować, więc kto wie? Może znowu gdzieś ruszymy niedługo??

Wernisaż ;)

Zapraszam na otwarcie fantastycznego projektu artystycznego "Gdzie jest ryba?" oraz przeglądu męskich wdzięków pod tytułem "Chłopcy z Varny".

Wernisaż odbywa się dziś na www.diu-krakowsko.blogspot.com Autorka przeprasza za brak tradycyjnego poczęstunku winnego - pożądana organizacja we własnym zakresie;)

wtorek, 23 września 2008

Szybki powrót do Sapanty...

... bo jakoś mi się nie pisało, a przecież o tym miejscu warto. Bardzo.

Moje dwie prace, jakby nie patrzeć naukowe, na temat twórczości Fridy Kahlo i Diega Rivery, wydały mi się smutnym żartem po zobaczeniu Sapanty po raz pierwszy w maju tamtego roku. Nie dałam wtedy rady napatrzeć się do syta, bo przed oczami błąkało mi się widmo mojej piesy podróżniczki wyjącej w samochodzie, co skutecznie zatruło mi odbiór, tak więc w tym roku musiałam nadrobić zaległości i oczywiście zarazić tym i owym Fredro.

Cerkiew w remoncie - nieco zmienia swój kształt. Kilka nowych pomników, kilka starych w trakcie renowacji. Kiczowate krzyżyki kupuje się przy wejściu, a nie przed drzwiami świątyni, jak dawniej. Żebracy siedzą, jak siedzieli. Psychicznego w fikuśnym kapelutku brak, a szkoda, wprowadzał niezłą atmosferę. Trzej robotnicy pochyleni nad dołem tylko w zamyśle oddani są pracy - w rzeczywistości próbują łyknąć co nieco z butelczyny schowanej za pazuchą. Klimat Cimitruli Veseli, jak sama nazwa wskazuje...

Tylko w jednym miejscu na świecie znajdziecie takie nagrobki. Od wielu lat ich wykonywaniem zajmuje się jedna rodzina, osiedlona w Sapancie, a na cmentarzu są chyba tylko trzy czy cztery tradycyjne pomniki, prawdopodobnie na wyraźne życzenie spoczywających tam osób. Skojarzenia ze sztuką meksykańską nie są przypadkowe - pojmowanie śmierci w kulturze Meksyku oraz w folklorze Maramuresz jest praktycznie jednakowe - występuje jako element codzienności, nie jest misterium, a raczej kolejnym etapem, zaś zmarli są wciąż obecni wśród ludzi, którzy chcą ich pamiętać. W Coyoacan do dziś lepią cukrowe czaszki, zdobione w ten sposób, by kojarzyły się z konkretnym zmarłym - dzieci wyżerają je z prawdziwym zamiłowaniem; zaś tu, w Sapancie, upamiętniają bliskie osoby tak, jak kojarzyły się za życia, nie stroniąc od ckliwego wyidealizowania, jak również od lekkiej ironii, czy kpiny, a czasem nawet odwetu.
Miłego odbioru. Muka;)














poniedziałek, 22 września 2008

Bukareszt -> Timisoara

Z czego słynie Bukareszt? Przede wszystkim ze swoich monumentalnych budowli - same pałace, chyba żadne inne miasto nie ma ich aż tyle. Ale jest też monumentalizm z dobrym wydaniu, np Atheneum, czyli sale koncertowe:

i odrobina historii w środku:

Co powstanie jeśli w ramy starego budynku włożymy nowy? Coś takiego właśnie - jest to symbol Bukaresztu - zachowanie tradycji, ale otwarcie na nowe perspektywy. Efekt? Oceńcie sami...

i w ten sam sposób potraktowany teatr - szklana bryła hotelu, do której dobudowano fronton, zburzonego podczas bombardowania w czasie II wojny światowej, gmachu:

No i nie może zabraknąć sztuki współczesnej. Zatem po pierwsze: pomnik przedstawiający, jak mówiła Raluca ziemniaka, nie wiadomo do tej pory co ma symbolizować. Ale jest duży...

i oczywiście samochód narodowy, czyli Dacia:

Bukareszt to jednak nie tylko miasto monumentalne, można tu znaleźć urocze kamieniczki

przepiękne zaułki

ale także wszechobecne kable - jak mi wyjaśnił Ciorban - internetowe, aczkolwiek nie tylko. Szpecą miasto, ale cóż. To już moje zboczenie zawodowe tylko, że zwracam na to uwagę...

Udało nam się trafić na obchody dni Bukaresztu, jedną z atrakcji były przejażdżki dorożką z "osobami z epoki"


Po długim dniu, nieco odpoczynku. Były mici, czyli tradycyjne grillowane mięso, był musk, czyli sok odlany z pierwszej fermentacji winogron, więc nie mogło zabraknąć też dobrej, rumuńskiej kawy.

Na zakończenie dnia jeszcze jeden pub

A rano pobudka o 8:00, śniadanie i w drogę. Nie mogłam sobie odmówić obejrzenia na własne oczy Piata Uniri (tu dla porównania wielkości mamy srebną sczałę na pierwszym planie)

oraz pałacu parlamentu...

żeby dopełnić obrazu monumentalnego miasta, należy umieścić milion fontann wzdłuż placu:

i ostatnie zerknięcie w lusterko:


Dzień zapowiadał się nieźle: ciepło, słonecznie, brak jakiegoś szczególnego pospiechu. Na dzień dobry na przykład mamy stado owiec:

oraz cygańską wieś:
Tu zaczynają się już schody, tzn. właściwie most do nieba....

i jakby się tam dostać?...

troszkę przepięknych widoczków na osłodę braku czasu na odpoczynek:

i niestety to czego się najbardziej obawiałam: roboty drogowe. Zawsze i wszędzie Cię dosięgną. Zwłaszcza w górach. Ale wystrczy spojrzeć w lusterko, żeby przestać zwracać uwagę na takie drobne szczegóły jak 5 minut stania w korku...

A tu mamy przykład żywej sygnalizacji. Bardzo osobliwa sprawa.

Co zrobić jak zabraknie słupków?

Niebo się do nas uśmiechnęło. Niestety nie zmieniło to faktu, że roboty drogowe ciągle tam były...


W końcu po prawie 10 godzinach udało nam się pokonać te 540 km z Bukaresztu do Timisoary i znaleźć miejsce do spania. To ogromny sukces, uwierzcie. A teraz spać, bo rano czeka nas kolejna porcja drogi. Jeśli nic się nie zmieni, niebawem zobaczymy się w Polsce.